16 kwietnia 2009
Herrenvolk po żydowsku
Otrzymałem list od mojego wiernego czytelnika
i znajomego, który z przyjemnością zamieszczam na moim blogu.
Jest to felieton p. red. Stanisława Michalkiewicza, który został opublikowany m.in. w jednym z ostatnich numerów tygodnika "Nasza Polska".
Grzegorz Piotr Wysok
Na zdjęciu:
Prezydent Iranu Mahmud Ahmadinedżad
0 kwietnia ogłoszono, że Stany Zjednoczone, Izrael, Niemcy i Polska postanowiły zbojkotować konferencję genewską pod egidą ONZ, poświęconą rasizmowi. Trochę to zaskakujące, bo we wszystkich państwach bojkotujących rasizm jest surowo potępiany, a w niektórych stanowi nawet przestępstwo podlegające ściganiu przy pomocy europejskiego nakazu aresztowania. Co więcej, w Eurosojuzie, jak wiadomo, działa wiedeńska centrala paneuropejskiego gestapo. Ukrywa się ona pod niewinnym szyldem Agencji Praw Podstawowych, ale jej zadaniem jest szpiegowanie wszystkich państw europejskich pod kątem rasizmu, antysemityzmu, ksenofobii i homofobii, czyli prób sprzeciwiania się sodomitom oraz organizowanie nagonek medialnych i inicjowanie śledztw i procesów przeciwko antysemitnikom, rasistom, kseno i homofobom przed niezawisłymi sądami, które też otrzymały już odpowiednie wytyczne za pośrednictwem oficerów prowadzących. Dlaczego zatem przy tak surowym podejściu do rasizmu państwa te postanowiły zbojkotować genewską konferencję? Przecież z krytykowaniem rasizmu przesadzić niepodobna! Jedna rasa – ludzka rasa – no i w ogóle – "wszyscy ludzie będą braćmi".
Owszem – i w ogóle, ale problem w tym, że wcale nie wszyscy. Na tej konferencji bowiem miał pojawić się prezydent Iranu i wygłosić płomienne przemówienie przeciwko syjonizmowi. Syjonizm jest zaś oficjalną ideologią państwową Izraela, więc nic dziwnego, że Izrael postanowił genewską konferencję zbojkotować. Przecież irański prezydent nie powie tam niczego, czego by sami Izraelczykowie nie wiedzieli, być może nawet jeszcze lepiej od niego, bo o ile by nawet przyjąć, że irański prezydent zna expedite historię i teraźniejszość syjonizmu, to przecież raczej nie zna jego planów na przyszłość, podczas gdy Izraelczykowie je znają. Zatem o ile nieobecność Izraelczyków można uznać za usprawiedliwioną, o tyle nieobecność innych państw już taka oczywista nie jest. No, może z wyjątkiem Stanów Zjednoczonych, bo przecież żyją jeszcze ludzie pamiętający określenie Patryka Buchanana, że Waszyngton stanowi "terytorium okupowane przez Izrael", no i że ogon wywija psem. Zresztą trudno, żeby pani Hilaria Clintonowa postąpiła inaczej, to chyba jasne? Można też próbować usprawiedliwienia nieobecności Niemiec, które postępują według mądrości etapu. Na jednym etapie realizują ostateczne rozwiązania, ale jak się etap zmieni, to trudno prześcignąć ich z lizusostwie. Na razie są właśnie na tym etapie, więc zachowują się wzorowo. Ale Polska? Dlaczego Polska? Przecież Polska nie jest jeszcze terytorium okupowanym przez Izrael, ani nawet - przez organizacje wiadomej diaspory? Ja oczywiście wiem, że wszystko dopiero przed nami, ale na razie z ust najwyższych dygnitarzy tyle płynie zapewnień o obronie interesu narodowego, że takie zmiany mogą nastąpić dopiero po ewentualnej ratyfikacji traktatu lizbońskiego. Chyba, że w tych deklaracjach nie chodzi o naród polski, tylko ten bardziej wartościowy. Jeśli tak, to oczywiście co innego, to wtedy nieobecność Polski na genewskiej konferencji też jest zrozumiała.
W tej sytuacji możemy już spokojnie zająć się samym syjonizmem. Czy rzeczywiście zasługuje on na taką krytykę, jaką postanowił schłostać go irański prezydent? Z pozoru wydawałoby się, że nie, bo twórca syjonizmu, Teodor Herzl, wychodził z założenia, że naród żydowski jest taki sam, jak każdy inny i właśnie dlatego, podobnie jak wszystkie inne narody, powinien się politycznie zorganizować w państwo. Taki pogląd jest istotą nacjonalizmu, który u nas, nie wiedzieć czemu, jest energicznie zwalczany przez żydowską gazetę dla Polaków, a w Eurokołchozie – przez wiedeńską centralę. Nawiasem mówiąc, syjonizm początkowo też był bardzo ostro krytykowany przez środowiska żydowskie, między innymi dlatego, że jego podstawowa teza podważała archaiczne, trybalistyczne przeświadczenie o wyjątkowości narodu żydowskiego.
Ale, podobnie jak wszystko inne, syjonizm też ewoluował. Coraz większy wpływ na jego kształt wywierali żydowscy szowiniści. Szowiznim w stosunku do nacjonalizmu jest swego rodzaju ekscesem. O ile nacjonalizm można porównać do przekonania ojca rodziny, że w pierwszej kolejności jest odpowiedzialny za własne dzieci, a dopiero potem – za dzieci cudze, to szowinizm oznaczałby, że tenże ojciec, w trosce o zwiększenie szans życiowych własnych dzieci, zaczyna mordować dzieci cudze. Więc żydowscy szowiniści zatruli syjonizm archaicznym, trybalistycznym przekonaniem o wyjątkowości narodu żydowskiego w całym Wszechświecie. Jest to oczywiście brednia, bo z perspektywy Wszechświata zarówno naród żydowski, jak i wszystkie inne narody są kompletnie pozbawione znaczenia – ale brednia, użyteczna. Przy jej pomocy bowiem można ideologicznie uzasadnić wszelkie łotrostwa i usprawiedliwić międzynarodowe awanturnictwo. Narodowi wyjątkowemu wolno więcej, niż narodom mniej wartościowym. W szczególności wolno eksterminować narody mniej wartościowe, jeśli interes narodu wyjątkowego tego akurat wymaga. W ten oto sposób żydowscy szowiniści rzeczywiście przekształcili normalny syjonizm w obłędną doktrynę rasistowską. Syjonizm w tej postaci niczym bowiem nie różni się od poglądu o "rasie panów", jakim wybitny przywódca socjalistyczny Adolf Hitler zaczadził Niemców. Nic zatem dziwnego, że zdecydowana większość państwa świata nie widzi niczego osobliwego w krytyce, jakiej poddał współczesny syjonizm irański prezydent. No naturalnie, jakże by inaczej! Dlaczego jednak Polska przyłączyła się do bojkotu, solidaryzując się w ten sposób z wyznawcami "Herrenvolku" tyle, że już nie germańskiej, a semickiej proweniencji? Co z tego będzie miała?
Stanisław Michalkiewicz
i znajomego, który z przyjemnością zamieszczam na moim blogu.
Jest to felieton p. red. Stanisława Michalkiewicza, który został opublikowany m.in. w jednym z ostatnich numerów tygodnika "Nasza Polska".
Grzegorz Piotr Wysok
Na zdjęciu:
Prezydent Iranu Mahmud Ahmadinedżad
0 kwietnia ogłoszono, że Stany Zjednoczone, Izrael, Niemcy i Polska postanowiły zbojkotować konferencję genewską pod egidą ONZ, poświęconą rasizmowi. Trochę to zaskakujące, bo we wszystkich państwach bojkotujących rasizm jest surowo potępiany, a w niektórych stanowi nawet przestępstwo podlegające ściganiu przy pomocy europejskiego nakazu aresztowania. Co więcej, w Eurosojuzie, jak wiadomo, działa wiedeńska centrala paneuropejskiego gestapo. Ukrywa się ona pod niewinnym szyldem Agencji Praw Podstawowych, ale jej zadaniem jest szpiegowanie wszystkich państw europejskich pod kątem rasizmu, antysemityzmu, ksenofobii i homofobii, czyli prób sprzeciwiania się sodomitom oraz organizowanie nagonek medialnych i inicjowanie śledztw i procesów przeciwko antysemitnikom, rasistom, kseno i homofobom przed niezawisłymi sądami, które też otrzymały już odpowiednie wytyczne za pośrednictwem oficerów prowadzących. Dlaczego zatem przy tak surowym podejściu do rasizmu państwa te postanowiły zbojkotować genewską konferencję? Przecież z krytykowaniem rasizmu przesadzić niepodobna! Jedna rasa – ludzka rasa – no i w ogóle – "wszyscy ludzie będą braćmi".
Owszem – i w ogóle, ale problem w tym, że wcale nie wszyscy. Na tej konferencji bowiem miał pojawić się prezydent Iranu i wygłosić płomienne przemówienie przeciwko syjonizmowi. Syjonizm jest zaś oficjalną ideologią państwową Izraela, więc nic dziwnego, że Izrael postanowił genewską konferencję zbojkotować. Przecież irański prezydent nie powie tam niczego, czego by sami Izraelczykowie nie wiedzieli, być może nawet jeszcze lepiej od niego, bo o ile by nawet przyjąć, że irański prezydent zna expedite historię i teraźniejszość syjonizmu, to przecież raczej nie zna jego planów na przyszłość, podczas gdy Izraelczykowie je znają. Zatem o ile nieobecność Izraelczyków można uznać za usprawiedliwioną, o tyle nieobecność innych państw już taka oczywista nie jest. No, może z wyjątkiem Stanów Zjednoczonych, bo przecież żyją jeszcze ludzie pamiętający określenie Patryka Buchanana, że Waszyngton stanowi "terytorium okupowane przez Izrael", no i że ogon wywija psem. Zresztą trudno, żeby pani Hilaria Clintonowa postąpiła inaczej, to chyba jasne? Można też próbować usprawiedliwienia nieobecności Niemiec, które postępują według mądrości etapu. Na jednym etapie realizują ostateczne rozwiązania, ale jak się etap zmieni, to trudno prześcignąć ich z lizusostwie. Na razie są właśnie na tym etapie, więc zachowują się wzorowo. Ale Polska? Dlaczego Polska? Przecież Polska nie jest jeszcze terytorium okupowanym przez Izrael, ani nawet - przez organizacje wiadomej diaspory? Ja oczywiście wiem, że wszystko dopiero przed nami, ale na razie z ust najwyższych dygnitarzy tyle płynie zapewnień o obronie interesu narodowego, że takie zmiany mogą nastąpić dopiero po ewentualnej ratyfikacji traktatu lizbońskiego. Chyba, że w tych deklaracjach nie chodzi o naród polski, tylko ten bardziej wartościowy. Jeśli tak, to oczywiście co innego, to wtedy nieobecność Polski na genewskiej konferencji też jest zrozumiała.
W tej sytuacji możemy już spokojnie zająć się samym syjonizmem. Czy rzeczywiście zasługuje on na taką krytykę, jaką postanowił schłostać go irański prezydent? Z pozoru wydawałoby się, że nie, bo twórca syjonizmu, Teodor Herzl, wychodził z założenia, że naród żydowski jest taki sam, jak każdy inny i właśnie dlatego, podobnie jak wszystkie inne narody, powinien się politycznie zorganizować w państwo. Taki pogląd jest istotą nacjonalizmu, który u nas, nie wiedzieć czemu, jest energicznie zwalczany przez żydowską gazetę dla Polaków, a w Eurokołchozie – przez wiedeńską centralę. Nawiasem mówiąc, syjonizm początkowo też był bardzo ostro krytykowany przez środowiska żydowskie, między innymi dlatego, że jego podstawowa teza podważała archaiczne, trybalistyczne przeświadczenie o wyjątkowości narodu żydowskiego.
Ale, podobnie jak wszystko inne, syjonizm też ewoluował. Coraz większy wpływ na jego kształt wywierali żydowscy szowiniści. Szowiznim w stosunku do nacjonalizmu jest swego rodzaju ekscesem. O ile nacjonalizm można porównać do przekonania ojca rodziny, że w pierwszej kolejności jest odpowiedzialny za własne dzieci, a dopiero potem – za dzieci cudze, to szowinizm oznaczałby, że tenże ojciec, w trosce o zwiększenie szans życiowych własnych dzieci, zaczyna mordować dzieci cudze. Więc żydowscy szowiniści zatruli syjonizm archaicznym, trybalistycznym przekonaniem o wyjątkowości narodu żydowskiego w całym Wszechświecie. Jest to oczywiście brednia, bo z perspektywy Wszechświata zarówno naród żydowski, jak i wszystkie inne narody są kompletnie pozbawione znaczenia – ale brednia, użyteczna. Przy jej pomocy bowiem można ideologicznie uzasadnić wszelkie łotrostwa i usprawiedliwić międzynarodowe awanturnictwo. Narodowi wyjątkowemu wolno więcej, niż narodom mniej wartościowym. W szczególności wolno eksterminować narody mniej wartościowe, jeśli interes narodu wyjątkowego tego akurat wymaga. W ten oto sposób żydowscy szowiniści rzeczywiście przekształcili normalny syjonizm w obłędną doktrynę rasistowską. Syjonizm w tej postaci niczym bowiem nie różni się od poglądu o "rasie panów", jakim wybitny przywódca socjalistyczny Adolf Hitler zaczadził Niemców. Nic zatem dziwnego, że zdecydowana większość państwa świata nie widzi niczego osobliwego w krytyce, jakiej poddał współczesny syjonizm irański prezydent. No naturalnie, jakże by inaczej! Dlaczego jednak Polska przyłączyła się do bojkotu, solidaryzując się w ten sposób z wyznawcami "Herrenvolku" tyle, że już nie germańskiej, a semickiej proweniencji? Co z tego będzie miała?
Stanisław Michalkiewicz
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz