Powered By Blogger

15 stycznia 2010

Rok 2010 rokiem iwigilacji

Tajna policja przejęła kontrolę nad NASK, najważniejszą instytucją polskiego internetu. Rząd przygotował projekt prawa cenzurującego treści w sieci, a służbom specjalnym i policji dał możliwość śledzenia internautów oraz abonentów komórek. W listopadzie ostrzegaliśmy, iż ABW chce przejąć kontrolę nad NASK, instytucją przydzielającą polskie domeny oraz sprawującą technologiczną pieczę nad polską częścią sieci. To właśnie w NASK nastąpiło pierwsze, historyczne polskie połączenie internetowe. W połowie listopada szefem NASK mianowano pułkownika Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego w czynnej służbie. W tym samym czasie rząd przygotował projekt zmian w ustawach dający tajnym służbom prawo inwigilacji oraz cenzurowania internetu. Przypadek?

Pretekstem do przejęcia kontroli nad NASK było odwołanie poprzedniego szefa tej jednostki naukowej po kontroli finansowej. Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego ogłosiło konkurs na nowego dyrektora. W ostatnim dniu konkursu przedłużono go o kolejne dni. Działo się to wszystko w październiku w czasie gdy wybuchła afera hazardowa. Gdy przedłużono konkurs, swą kandydaturę zgłosił oficer ABW, płk. Michał Chrzanowski, szef Departamentu Bezpieczeństwa Teleinformatycznego tej tajnej służby. Kandydatów na nowego dyrektora NASK oceniała pięcioosobowa komisja konkursowa powołana przez ministra nauki i szkolnictwa wyższego. ABW do komisji "wsadziła" dwóch swoich ludzi, w tym podwładnego płk. Chrzanowskiego. Oficjalnie reprezentowali ministerstwo nauki. Wyniki konkursu były w tej sytuacji do przewidzenia. Komisja konkursowa za najlepszą kandydaturę uznała oczywiście osobę czynnego oficera tajnej policji. Wyniki konkursu ogłoszono w połowie października tego roku. Ostateczne słowo należało do minister nauki oraz szkolnictwa wyższego p. Barbary Kudryckiej. Ta zwlekała miesiąc z mianowaniem. W tym czasie rozwijała się afera hazardowa, a premier Tusk ogłosił plan likwidacji hazardu m.in. w internecie. W rządzie trwały intensywne prace nad odpowiednią ustawą. Projekt zakładający inwigilację i cenzurę sieci ogłoszono w tym samym mniej więcej czasie, co ostateczne postawienie na czele NASK oficera ABW. Minister Kudrycka powołała płk. Chrzanowskiego na dyrektora NASK 16 listopada tego roku. Od tej chwili NASK stał się de facto kolejnym departamentem Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Trzeba sobie uzmysłowić, że polskie domeny internetowe przydziela teraz ABW. Kupując sobie adres internetowy, dajemy zarabiać specsłużbom. Korzystając z sieci radiowego dostępu do internetu stworzonej przez NASK, korzystamy z infrastruktury całkowicie kontrolowane przez tajną policję. NASK i ABW stały się jednością.



W połowie listopada premier Tusk ogłosił, iż Urząd Komunikacji Elektronicznej będzie cenzurować internet i blokować te witryny, które ABW uzna za "strony niedozwolone" w myśl ustawy. A projekt zakłada, że będą nimi witryny z hazardem, pedofilskie oraz propagujące faszyzm. O tym, jakie to konkretne witryny znajdą się w tym rejestrze ma decydować ABW i policja. UKE ma prowadzić jedynie rejestr "usług oraz stron niedozwolonych", a w ciągu sześciu godzin od wpisania danej strony do rejestru musi wysłać do dostawców internetu informację o tym. Ci natychmiast muszą zablokować dostęp do tej witryny. Oczywiście definicje, jakie strony internetowe stanowią te zakazane są rozmyte i nieostre. Projekt prawa wprowadza więc po prostu cenzurę, a z tajnych służb robi cenzorów. Jednak to nie wszystko. Do projektu wpisano przepisy umożliwiające śledzenie internautów, a właściwie ich ruchu w sieci bez wyroku sądu. W połowie grudnia dodano kolejne inwigilatorskie artykuły. Policja bez zgody sądu będzie mogła żądać od operatorów danych każdego internauty, jego numeru PESEL czy e-maili. Policjant mógłby też sprawdzać, jakie strony internauta odwiedzał. Dziś też o podobne dane może występować do operatorów komórkowych czy właścicieli portali, ale w większości przypadków dopiero z nakazem sądowym. Rząd takie przepisy tłumaczy "ochroną społeczeństwa przed skutkami niektórych negatywnych zjawisk". Jak w PRL. (1) Co prawda tuż przed świętami minister Michał Boni zapowiedział, że rząd wycofa się z części przepisów, ale trzeba poczekać, bowiem to tylko zapowiedź, a konkretne artykuły nie zniknęły jeszcze z projektu ustawy. Według słów ministra Boniego nie będzie nowych uprawnień policji do inwigilacji internautów, a strony "propagujące faszyzm" nie będą blokowane, bowiem "trudno o jasną definicję". ABW i policja nie będą nakazywać wpisania jakieś strony do rejestru witryn zakazanych. O tym będzie decydować tylko sąd. Ostateczny kształt prawa poznamy w pierwszej połowie stycznia. Nie łudźmy się jednak, iż tajne służby tak łatwo oddadzą nowe prerogatywy, które są na wyciągnięcie ręki. Inwigilacja i cenzurowanie sieci to zbyt łakomy kąsek, by z niego zrezygnować bez walki.

Gdy wszyscy zajęci byli patrzeniem, jak rząd Donalda Tuska walczy z hazardem, w internecie pojawił się projekt rozporządzenia, który wprowadza całkowitą inwigilację posiadaczy telefonów komórkowych. Minister Infrastruktury musi wydać nowe rozporządzenie do nowelizacji prawa telekomunikacyjnego, które weszło w życie w lipcu tego roku. Dokument czeka już tylko na podpis ministra, a w treści rozporządzenia są trzy słowa "oraz jego trwania". Chodzi o lokalizację osoby, która właśnie wykonała połączenie telefonem komórkowym. Operatorzy telefonii muszą zbierać oraz przechowywać dane o tym, kto do kogo zadzwonił oraz z jakiego miejsca dokonano połączenia inicjującego rozmowę. Dotyczy to wszystkich posiadaczy komórek bez wyjątku. Jednak dopisanie trzech powyższych słów powoduje, że operatorzy będą musieli śledzić każdy krok rozmówców. Bez wyjątku. Jeśli Kowalski zadzwoni do Nowaka to operatorzy będą musieli zapisywać każdy krok rozmówcy i przechowywać te dane przez 5 lat. Gdy ABW i policja o te dane wystąpią, muszą je otrzymać. W ten sposób rząd Tuska wprowadził po prostu całkowitą inwigilację społeczeństwa, bowiem łatwiej jest zliczyć tych, co komórek nie mają. Oczywiście i teraz można śledzić osoby rozmawiające przez telefon, ale tylko podsłuchiwane, na co zgodę wydaje sąd. Projekt rozporządzenia nie przewiduje żadnego sądowego nadzoru nad danymi pochodzącymi z inwigilacji Polaków. Tajemnicą poliszynela jest to, że pracownikami departamentów przechowujących dane o połączeniach klientów oraz ich śledzących w firmach będących operatorami telefonii komórkowej są wyłącznie byli pracownicy tajnych służb i policji. W ten sposób różnego rodzaju tajne policje mają nieograniczony wgląd w nasze dane. Bez jakiejkolwiek kontroli. Z drugiej strony byli pracownicy jednej specsłużby pracujący u operatora komórkowego niechętnie przekazują takie dane specsłużbom będącym w konflikcie z byłym pracodawcą. Po prostu jak ktoś był z ABW to nie przekazuje informacji ludziom z WSI i na odwrót. Do tego w czasach rządów PiS dochodziły animozje polityczne. Pozostały zresztą do dziś.

Jeśli więc nie chcesz być śledzony przez ABW, to po prostu wyrzuć komórkę, odłącz internet, przestań korzystać z komunikacji publicznej (nowe bilety okresowe MPK mają zakodowany PESEL oraz pozwalają śledzić drogę użytkownika), zdemontuj satelitę, nie wychodź w ogóle z mieszkania, aby nie namierzyła cię kamera miejskiego monitoringu, a jeśli posiadasz dom to od razu wypowiedz umowę z firmą ochroniarską i pozbądź się czym prędzej jej systemu czujek. Dziś trudno funkcjonować w świecie bez inwigilacji. Pytanie, czy można się przed nią obronić. Nawet jeśli nie do końca, to można wydać jej chociaż wojnę.

Dariusz Kos

__________

(1) Nie od dziś wiadomo, że do służb specjalnych napłynęło wielu oficerów dawnych agencji wywiadowczych PRL. Niedawno redakcja "Biuletynu" trafiła w internecie na ciekawą informację, ilu kierowników jednostek ABW oraz ich zastępców miało staż w Wojskowych Służbach Informacyjnych. Jest ona niejawna, co wynika z załącznika do ustawy o ochronie informacji niejawnych. Otóż po zmianie rządu na czele delegatur dawnego Urzędu Ochrony Państwa stanęli oficerowie z kilkudziesięcioletnim stażem w wojskowych tajnych służbach. Ściąganie wojskowych zapoczątkował ówczesny p.o. szefa UOP Zbigniew Siemiątkowski, który mianował trzech pułkowników dawnego WSW, a potem WSI na stanowiska szefów delegatur UOP w Bydgoszczy, Lublinie i Szczecinie. Szefem delegatury w Lublinie został płk Antoni Paliwoda. Pracował w WSW Pomorskiego Okręgu Wojskowego od lat 70-tych. Pełnił również kierownicze funkcje w jednostkach kontrwywiadu wojskowego w Toruniu i w centrali WSI. Paliwoda odszedł z WSI na emeryturę, przeszedł do ABW i objął kierownictwo delegatury.

Tadeusz Zieliński

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz