4 lipca 2009
Piszą o nas...
Zamieszczamy kolejny artykuł p. red. Stanisława Michalkiewicza, w którym poru-
szył bulwersujący problem łamania konstytucyjnych praw obywatelskich. Podobnie jak
w czasach komunistycznych policja zaczyna realizować "politykę dialogu" przy pomocy prób zastraszania obywateli. Ale wszystko co najlepsze jeszcze przed nami...
Redakcja "Biuletynu"
Wraca nowe postępowe
Co tu dużo mówić – jest postęp. Nie tylko ten nieubłagany, o którym mówili klasy-
cy marksizmu, a także jego prorocy mniejsi, jak np. prof. Leszek Kołakowski, oczywiście kiedy jeszcze pogrążony był w sprośnych błędach – ale również ten potoczny. Na przykład gdyby tak za komuny przyjechał do Lublina Edward Gierek, to miejscowe władze na pewno nakazałyby malować na zielono trawę na Placu Litewskim. Dzisiaj, kiedy do Lublina przybywają prezydenci Litwy, Ukrainy i Polski, tamtejsze władze trawy już nie malują, chociaż jeszcze przywożą ją w postaci darni i układają, żeby było ładnie. Więc nie da się ukryć – postęp jest, chociaż można zauważyć również elementy kontynuacji i to – co tu ukrywać – jakże znajome. Na przykład w 1982 roku,
w miesiąc po wypuszczeniu z obozu internowanych, gdzie trafiłem z powodu
"kontynuowania działalności antysocjalistycznej" - tuż przed 31 sierpnia odwiedziło mnie 2 funkcjonariuszy SB w celu przeprowadzenia "profilaktycznej rozmowy ostrzegawczej". Chodziło im o to, żebym pod żadnym pozorem nie wziął udziału w zapowiadanej na 31 sierpnia manifestacji. Rozmowa była chwilami zabawna, bo jeden z owych funkcjonariuszy zaczął mi dowodzić, że SB musi być czujna. Zapytałem go więc, jak to się stało, że mimo, iż cały czas byli tacy czujni, Edward Gierek narobił takich długów. Odparł, że jeśli wiedziałem o jakichś nieprawidłowościach, to powinienem donieść o nich odpowiednim władzom. Zwróciłem mu tedy uwagę, że bierze mnie za kogoś innego, bo ja byłem dziennikarzem, a nie konfidentem. Dlaczegoś oburzyło go to słowo, więc mu wyjaśniłem, że to nic złego, że po łacinie konfident oznacza: "zaufany". Wtedy zaczął mi grozić więzieniem, więc powiedziałem, że jak się przychodzi do cudzego domu, to trzeba zachowywać się grzecznie i na
tym, chwała Bogu, się to skończyło.
To znaczy – wcale się nie skończyło, bo żadna myśl rzucona w powietrze, nie ginie bez śladu, tylko prędzej czy później – znajdzie swego amatora. Z jakichś tajemniczych przyczyn myśl, by dziennikarze zajmowali się donosicielstwem, przyjęła się zwłaszcza w "Gazecie Wyborczej" i dlatego dziennik ten znajduje się w awangardzie współ-
pracowników Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, która wygrała przetarg na usługi delatorskie dla wiedeńskiej Agencji Praw Podstawowych. Przetarg przetargiem, ale w tej branży osiągnięcia polegają na demaskowaniu coraz to nowych ksenofobów, antysemitników i homofobów oraz nękaniu już zdemaskowanych. Jak wspomniałem w Radio Maryja, działania współpracowników wiedeńskiej Agencji koordynują z ramienia rządu wypróbowani fachowcy z MSW, co to swoje ostrogi musieli zdobywać jeszcze
w czasie obowiązywania "surowych praw stanu wojennego". Tak przypuszczam, bo jakże inaczej wytłumaczyć prewencyjne nękanie, jakiego dopuściła się lubelska policja wobec przywódcy tamtejszej LPR Grzegorza Wysoka?
W związku z wizytą w Lublinie litewskiego prezydenta Adamkusa, ukraińskiego prezydenta Juszczenki i prezydenta Rzeczypospolitej Lecha Kaczyńskiego policjanci oficjalnie zasugerowali mu, by lepiej powstrzymał się przed korzystaniem z przysłu-
gujących mu konstytucyjnych praw obywatelskich. Słowem – "wraca nowe", na razie w postaci profilaktycznych rozmów ostrzegawczych. Dla Grzegorza Wysoka to wprawdzie nie nowina, bo skądinąd wiem, że takie rozmowy pamięta on jeszcze z czasów pierwszej komuny, ale wtedy to było "bezprawie", a nawet "zbrodnia komunistyczna",
zwłaszcza kiedy podejrzanych SB wywoziła do lasu i tam wyprawiała z nimi różne psoty. Ale wiedeńska Agencja i jej tubylczy konfidenci dopiero rozwijają skrzydła, więc jak cierpliwie poczekamy, to pewnie doczekamy się i wycieczek do lasu. Po co jednak takie objawy czci są potrzebne w dwudziestym roku sławnej transformacji ustrojowej
panu prezydentowi Kaczyńskiemu – trudno zgadnąć. Trawa to co innego; jeśli lubelscy dygnitarze nie mogą bez tego wytrzymać, niech ją sobie nawet malują na zielono,
ale policja mogłaby jednak powstrzymać się przed takim ostentacyjnym nawiązywa-
niem do dawnej tradycji – chyba, że na tym etapie i ona otrzymała już od kogoś stosowne rozkazy.
Stanisław Michalkiewicz
Źródło:
- "Nasz Dziennik" nr 154(3475) z 3 VII 2009
- "Dziennik Polski" (Kraków) z 4 VII 2009
szył bulwersujący problem łamania konstytucyjnych praw obywatelskich. Podobnie jak
w czasach komunistycznych policja zaczyna realizować "politykę dialogu" przy pomocy prób zastraszania obywateli. Ale wszystko co najlepsze jeszcze przed nami...
Redakcja "Biuletynu"
Wraca nowe postępowe
Co tu dużo mówić – jest postęp. Nie tylko ten nieubłagany, o którym mówili klasy-
cy marksizmu, a także jego prorocy mniejsi, jak np. prof. Leszek Kołakowski, oczywiście kiedy jeszcze pogrążony był w sprośnych błędach – ale również ten potoczny. Na przykład gdyby tak za komuny przyjechał do Lublina Edward Gierek, to miejscowe władze na pewno nakazałyby malować na zielono trawę na Placu Litewskim. Dzisiaj, kiedy do Lublina przybywają prezydenci Litwy, Ukrainy i Polski, tamtejsze władze trawy już nie malują, chociaż jeszcze przywożą ją w postaci darni i układają, żeby było ładnie. Więc nie da się ukryć – postęp jest, chociaż można zauważyć również elementy kontynuacji i to – co tu ukrywać – jakże znajome. Na przykład w 1982 roku,
w miesiąc po wypuszczeniu z obozu internowanych, gdzie trafiłem z powodu
"kontynuowania działalności antysocjalistycznej" - tuż przed 31 sierpnia odwiedziło mnie 2 funkcjonariuszy SB w celu przeprowadzenia "profilaktycznej rozmowy ostrzegawczej". Chodziło im o to, żebym pod żadnym pozorem nie wziął udziału w zapowiadanej na 31 sierpnia manifestacji. Rozmowa była chwilami zabawna, bo jeden z owych funkcjonariuszy zaczął mi dowodzić, że SB musi być czujna. Zapytałem go więc, jak to się stało, że mimo, iż cały czas byli tacy czujni, Edward Gierek narobił takich długów. Odparł, że jeśli wiedziałem o jakichś nieprawidłowościach, to powinienem donieść o nich odpowiednim władzom. Zwróciłem mu tedy uwagę, że bierze mnie za kogoś innego, bo ja byłem dziennikarzem, a nie konfidentem. Dlaczegoś oburzyło go to słowo, więc mu wyjaśniłem, że to nic złego, że po łacinie konfident oznacza: "zaufany". Wtedy zaczął mi grozić więzieniem, więc powiedziałem, że jak się przychodzi do cudzego domu, to trzeba zachowywać się grzecznie i na
tym, chwała Bogu, się to skończyło.
To znaczy – wcale się nie skończyło, bo żadna myśl rzucona w powietrze, nie ginie bez śladu, tylko prędzej czy później – znajdzie swego amatora. Z jakichś tajemniczych przyczyn myśl, by dziennikarze zajmowali się donosicielstwem, przyjęła się zwłaszcza w "Gazecie Wyborczej" i dlatego dziennik ten znajduje się w awangardzie współ-
pracowników Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, która wygrała przetarg na usługi delatorskie dla wiedeńskiej Agencji Praw Podstawowych. Przetarg przetargiem, ale w tej branży osiągnięcia polegają na demaskowaniu coraz to nowych ksenofobów, antysemitników i homofobów oraz nękaniu już zdemaskowanych. Jak wspomniałem w Radio Maryja, działania współpracowników wiedeńskiej Agencji koordynują z ramienia rządu wypróbowani fachowcy z MSW, co to swoje ostrogi musieli zdobywać jeszcze
w czasie obowiązywania "surowych praw stanu wojennego". Tak przypuszczam, bo jakże inaczej wytłumaczyć prewencyjne nękanie, jakiego dopuściła się lubelska policja wobec przywódcy tamtejszej LPR Grzegorza Wysoka?
W związku z wizytą w Lublinie litewskiego prezydenta Adamkusa, ukraińskiego prezydenta Juszczenki i prezydenta Rzeczypospolitej Lecha Kaczyńskiego policjanci oficjalnie zasugerowali mu, by lepiej powstrzymał się przed korzystaniem z przysłu-
gujących mu konstytucyjnych praw obywatelskich. Słowem – "wraca nowe", na razie w postaci profilaktycznych rozmów ostrzegawczych. Dla Grzegorza Wysoka to wprawdzie nie nowina, bo skądinąd wiem, że takie rozmowy pamięta on jeszcze z czasów pierwszej komuny, ale wtedy to było "bezprawie", a nawet "zbrodnia komunistyczna",
zwłaszcza kiedy podejrzanych SB wywoziła do lasu i tam wyprawiała z nimi różne psoty. Ale wiedeńska Agencja i jej tubylczy konfidenci dopiero rozwijają skrzydła, więc jak cierpliwie poczekamy, to pewnie doczekamy się i wycieczek do lasu. Po co jednak takie objawy czci są potrzebne w dwudziestym roku sławnej transformacji ustrojowej
panu prezydentowi Kaczyńskiemu – trudno zgadnąć. Trawa to co innego; jeśli lubelscy dygnitarze nie mogą bez tego wytrzymać, niech ją sobie nawet malują na zielono,
ale policja mogłaby jednak powstrzymać się przed takim ostentacyjnym nawiązywa-
niem do dawnej tradycji – chyba, że na tym etapie i ona otrzymała już od kogoś stosowne rozkazy.
Stanisław Michalkiewicz
Źródło:
- "Nasz Dziennik" nr 154(3475) z 3 VII 2009
- "Dziennik Polski" (Kraków) z 4 VII 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz