22 lipca 2009
Niezłomna pani Ania
Na zdjęciu -
p. Anna ze swoim transparentem -
"Cenzura wolności słowa i wyznania!
Policja zatrzymała plakat domagający się
zmiany abpa diecezji lubelskiej"
__________
Chce odwołania pasterza archidiecezji
Przed budynkiem KUL oraz w jego okolicach pojawia się ostatnio kobieta, która domaga się odwołania metropolity lubelskiego abp Józefa Życińskiego. Zachęca do ofiarowania modlitwy i postu w intencji zmiany ordynariusza diecezji. Kobieta nie
chce jednak wyjaśnić, jakie są przyczyny tego protestu.
Osobę z podobnym transparentem widziano w tym tygodniu także przed budyn-
kiem Sądu Rejonowego w Lublinie. Napis sugeruje, że we wtorek 29 stycznia policja zatrzymała osobę z podobnym plakatem. Zdarzenia nie potwierdza jednak lube-
lska policja. – Nic mi na ten temat nie wiadomo - mówił wczoraj Witold Laskowski z
biura prasowego KMP w Lublinie.
To, że mieszkańcy Lubelszczyzny chcieliby sami wpływać na obsadzanie stano-
wiska pasterza diecezji, pokazały zeszłoroczne badania przeprowadzone przez Pentor na zlecenie "Życia Warszawy". Wynikało z nich, że ponad 30 proc. Polaków jest
za bezpośrednim wybieraniem biskupa. Najchętniej chcieliby decydować o tym wła-
śnie mieszkańcy województwa lubelskiego – na takie rozwiązanie wskazało aż
41,3 proc. badanych. Trzeba jednak dodać, że na terenie naszego województwa mieszkają nie tylko wierni z archidiecezji lubelskiej, ale również diecezji zamo-
jsko-lubaczowskiej, siedleckiej i sandomierskiej.
Obecnie biskupi w Kościele katolickim wybierani są przez Kongregację ds. Bisku-
pów. Następnie ich nominację zatwierdza papież. Tylko Watykan może też
odwołać biskupa.
W.O.
Źródło - "Kurier Lubelski"
_________
Urażony? Dokumenty proszę!
Oto dziwna historia, która mnie spotkała. Było trochę antysemityzmu, wykład
strażnika miejskiego o kapusiach z ORMO i Żydach w armii Andersa, którzy walczyć
nie chcieli. A wszystko działo się pod bramą Uniwersytetu.
Wtorkowe popołudnie. Tłumy studentów. Przy bramie stoi kobieta i trzyma mniej więcej taki transparent: "Getto ławkowe dla gojów. Jesteś pochodzenia żydowskiego? Zwolnij miejsce dla polskiego goja! Jedź studiować do Izraela! Czy dla absol-
wenta Żyda zawsze jest etacik? A dla absolwenta goja żadnej pracy. Koszerny nepo-
tyzm". Znam te kobietę z widzenia, czasem rozstawia się pod redakcją "Gazety".
Kilka dni temu pisaliśmy o niej, gdy pojawiła się przed Uniwersytetem z pla-
katem "Rzeczpospolita czy talmudyczna Polonia?"
Teraz też przy jej plakacie zatrzymują się studenci. Ktoś próbuje dyskutować, inni porozumiewawczo uśmiechają się. - Wariatka - słyszę. Za nią w samochodzie siedzi
i przygląda się temu dwóch strażników miejskich. - Wariatka, nie wariatka, coś zro-
bić trzeba - myślę. Podchodzę i pytam, czy zareagują.
- Nie, bo nie ma osoby zgłaszającej - chłodno odpowiada jeden.
- Jak to nie ma? Ja zgłaszam - rzucam.
- Czuje się pan urażony?
- Jak najbardziej.
- Dlaczego? - pyta strażnik.
- No... Ona nie wzywa do przemocy, ale do tego, żeby polskie uczelnie były
dla Polaków. To jest też antysemityzm - tłumaczę trochę speszony pytaniem.
- Dowód osobisty proszę - kończy dyskusję strażnik. Spisuje moje dane i zaczyna wyjaśniać, że tak naprawdę to oni do interwencji nie mają prawa, ale mogą wezwać policję. - Wzywać? - upewnia się. - Wzywać - odpowiadam. Mówię, że jestem dziennikarzem, że umówiłem się tu na wywiad ze studentką, która stoi i czeka na mnie kilka metrów dalej. Będziemy w Indeksie. Jak przyjedzie policja, wyjdę. Zostawiam numer telefonu.
Mija pół godziny. Na wywiadzie nie mogę wysiedzieć. Sprawdzam, co się dzieje. Kobieta dalej stoi. Ludzi robią jej zdjęcia. Jest już policjant i trzeci strażnik.
- O, to właśnie ten pan czuł się urażony - słyszę, jak na mój widok strażnik tłumaczy policjantowi. Ten pyta, dlaczego czuję się urażony. Powtarzam: to jest antyse-
mityzm.
Trzeci strażnik, który chyba dojechał z policjantem, głośno dziwi się zamieszaniu.
- Przeczytałem to. Nic strasznego nie napisała - stwierdza i pyta, czy słyszałem, jak to
w armii Andersa Żydzi nie chcieli walczyć za Polskę. Nie wierzę własnym uszom. Odbijam piłeczkę i pytam, czy słyszał, jak to przed wojną na polskich uczelniach bo-
jówki nacjonalistów napadały na żydowskich studentów.
- Nie słyszałem - z rozbrajającą szczerością odpowiada.
- A słyszał pan, że w PRL w ORMO byli kapusie? - ucina dyskusję.
Drugi mówi, że jak zdecydowałem się na oficjalne zgłoszenie, to teraz może się to nawet skończyć dla tej pani tym, że zabiorą ją na komisariat. I mam wyrzuty sumienia.
- Co ja narobiłem? - myślę. - Przeze mnie zaraz zapakują kobietę w sukę i powiozą
na komendę. Ale ona dalej dziarsko stoi z transparentem. Policjant czyta przez radio jego treść. Ja schodzę do Indeksu do zniecierpliwionej rozmówczyni. Ale już sku-
pić się nie mogę i zaraz kończę spotkanie.
Na zewnątrz półmrok, ani śladu po kobiecie z transparentem ani po strażnikach
i policjancie. W mojej komórce nieodebrane połączenia. Oddzwaniam. To strażnik, który na samym początku mnie legitymował. Mówi, że policjant stwierdził, że tra-
nsparent nikogo nie obraża i odmówił interwencji. Zrobiło się ciemno, kobieta zwinęła plakat i sobie poszła. A ja, jak dalej czuję się urażony jego treścią, to mogę iść na komisariat i złożyć zawiadomienie.
Wojciech Karpieszuk
Źródło - "Gazeta Wyborcza"
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Dzielna niewiasta.
OdpowiedzUsuń