Powered By Blogger

14 marca 2011

Powyborcze reminiscencje

"Wybory samorządowe wygrali dotychczasowi wójtowie, burmistrzowie oraz prezydenci miast" - tak skomentował ostatnie głosowanie poseł PiS Janusz Wojciechowski. Trudno o bardziej celny komentarz do tego, co stało się 21 listopada i 5 grudnia. Wystarczy spojrzeć na statystyki: spośród stu siedmiu prezydentów aż sześćdziesięciu czterech startowało jako "niezależni". Pod tym szyldem zwykle kryli się dotychczaso­wi włodarze miast, którzy nie chcieli zrażać wyborców partyjnymi etykietka­mi albo czuli się już tak silni, że poróżnili się ze wszystkimi ugrupowaniami. Czy to oznacza, że większość Pola­ków jest zadowolona ze swoich wybrańców?

Janusz Wojciechowski wyjaśnia ich sukces nieco inaczej: pomogła im niska frekwencja. Czterdzieści parę procent w pierwszej turze, trzydzieści kilka w drugiej. Innym nie chce się iść na wybory, tymczasem oni są zawsze w pełnej mobilizacji. Prezydent, burmistrz, wójt - to jest władza dająca szeroką strefę wpływów. Urzędy, instytucje miejskie, szkoły, spółki komunalne - można szacować, że tak na oko 30 procent miejsc pracy w mieście bezpośrednio lub pośrednio zależy od władz miasta. A w gminach wiejskich bywa, że jeszcze więcej. Do ludzi z tej strefy wpływów wysłano sygnał mający formę pogłoski czy plotki: głosujcie na nas, bo jak przyjdzie nowa miotła to was zmiecie. I wielu ludzi autentycznie się tej nowej miotły boi. Poszli więc gremialnie głosować na starą władzę gwarantującą im przynajmniej małą stabilizację.

Eurodeputowany konstatuje wresz­cie fakt najsmutniejszy. Otóż niezwykle trudno jest pokonać dotychczasowych rządców. Wygrywają nawet tacy, na których ciążą zarzuty korupcyjne. I rzeczywiście: przykłady Sopotu (Pan Jacek Karnowski), a jeszcze bardziej Poznania (Pan Ryszard Grobelny) pokazują, że prezydenci podejrzewani o przekupstwo mają się całkiem dobrze i są w stanie wygrywać kolejne wybory. Inna sprawa, że trudno nazwać takiego p. Karnowskiego kandydatem "niezależnym", skoro ostatnie zwycięstwo zawdzięcza mocnemu zaangażowaniu swojej niedawnej partii Platformy Obywatelskiej.

Partia Donalda Tuska w konkurencji prezydenckiej co prawda nie wygrała, ale jednak odniosła spory sukces, jeżeli do dwudziestu pięciu jej oficjalnych reprezentantów dodamy grupę kandydatów "niezależnych" lub też wy­wodzących się z PO (casus Grobelnego czy Piotra Krzystka w Szczecinie), których zwycięstwo chyba niespecjalnie Tuska martwi. Najważniejsze z punktu widzenia Platformy jest to, że udało jej się zdobyć władzę w miastach o różnej wielkości znajdujących się w bardzo różnych regionach kraju. Oprócz tra­dycyjnych "twierdz" tej partii takich jak Warszawa, Gdańsk, Łódź czy Opole, prezydenci z PO będą rządzili m. innymi w Białymstoku, Bydgoszczy, Ciechanowie, Elblągu, Koszalinie, Lublinie, Pile, Płocku, Sieradzu, Tarnowie, a także w kilku miastach górnośląskich. Jak wi­dać, status partii rządzącej i popieranej przez wielkie media przekłada się na głosy elektoratu miejskiego niemal w całej Polsce.

Jedną z najbardziej dotkliwych porażek PO poniosło w Krakowie, gdzie specjalnie w tym celu osadzony na stanowisku wojewody Stanisław Kracik ostatecznie przegrał z rządzącym od dwóch kadencji prezydentem Jackiem Majchrowskim. Nieźle to świadczy o instynkcie politycznym konserwatywnych Krakusów, którzy wolą szacownego profesora UJ jako tako dającego sobie radę z zarządzaniem miastem, od bohatera głośnych skandali z podkrakowskich Niepołomic, który dla grodu pod Wawelem nic szczególnego dotąd nie zrobił. Oczywiście ten pierwszy choć zali­cza się do kategorii "niezależnych" także ma swoje polityczne afiliacje: wywodzi się bowiem z SLD, tyle że na czas urzędowania w ratuszu zawiesił członkostwo w partii.

Jak widać nie ma to wielkiego znaczenia, co też potwierdzają sukcesy kandydatów Sojuszu także w innych miastach. Już w pierwszej turze na kolejną kadencję został wybrany lewicowy prezydent prawicowego Rzeszowa Tadeusz Ferenc, zaś w drugiej rurze niezwykły sukces w grodzie pod Jasną Górą odniósł antyklerykalny poseł SLD Krzysztof Matyjaszczyk. Lista tych metropolii, w których zwyciężyli postkomuniści jest znacznie dłuższa i oprócz niezmiennie "czer­wonego" Zagłębia obejmuje trzynaście innych miejscowości, w tym nawet Łomżę oraz Tarnobrzeg, gdzie lewicowi kandydaci dotkliwie pokonali reprezentantów dominującej dotąd prawicy. Warto zresztą zwrócić uwagę, że kandydaci SLD wygrywają głównie w miastach, które od 1975 r. były stolicami ma­łych województw, a po reformie w 1998 r. utraciły ten status. Czyżby ich mieszkańcy przy urnach rekompensowali sobie to historyczne upokorzenie?

Na koniec wypada wspomnieć o wynikach PiS. O ile wybory sejmikowe okazały się dla tej partii porażką - bo i procent głosów niższy niż dotąd i utrata władzy w jedynym województwie, na Podkarpaciu - to w kategorii prezydenckiej można wręcz mówić o klęsce. Jak bowiem inaczej określić sytuację, gdy na stu siedmiu prezydentów miast PiS ma jedynie sześciu? Radom oraz Siedlce, Ostrołęka na Mazowszu, Nowy Sącz w Małopolsce, Starachowice w Świętokrzyskim oraz Głogów na Dolnym Śląsku to jedyne miejskie przyczółki partii Jarosława Kaczyńskiego. A przecież Prawo i Sprawiedliwość wysta­wiło kandydatów niemal wszędzie, do drugiej tury przeszło ich niewielu, a spośród nich wygrał tylko Andrzej Kosztowniak w Radomiu.

Miej­scem najbardziej znamiennej porażki był Lublin, gdzie poseł Lech Sprawka został pokonany przez Krzysztofa Żuka, byłego wiceministra skarbu z PO, którego poparł "spadochroniarz" Palikota Zbigniew Wojciechowski oraz nadal popularna w tym mieście Izabella Sierakowska. W dodatku wszyscy wybrani prezy­denci z PiS rządzą swoimi miastami od 2006 r., trudno więc jednoznacznie stwierdzić, czy ich zwycięstwa to pochodna popularności partii czy raczej efekt wyboru "starych" włodarzy, o którym pisał Janusz Wojciechowski. Sprawa ta wymaga wnikliwego zbadania i zawetowania tych, którzy dzierżą władze w Polsce na mocy oszustwa wyborczego.

Tadeusz Zieliński

3 komentarze:

  1. Samorządy w polskim wydaniu to kompletna fikcja. Niektóre media chwalą się, że mamy taką wspaniałą demokrację i wspaniałe samorządy. Tylko proszę zwrócić uwagę kto przeważnie wygrywa wybory na burmistrzów i wójtów. W 90 proc. są to starzy wyjadacze z 20-30 stażem w wygrywaniu wyborów. Ktoś powie wygrywają, bo są dobrzy. Niestety nie zawsze. Proszę sprawdzić kto pracuje w gminach, starostwach i urzędach miast. Są to ludzie powiązani pokrewieństwem lub będącymi w ścisłych układach nieformalnych z wójtami, burmistrzami etc. Ktokolwiek próbowałby coś zmienić w tym układzie to musi szukać sobie nowego zajęcia. Dlatego na wybory idą wszyscy urzędnicy, ich rodziny, znajomi. Jest to dla nich być albo nie być. Zmiana wójta, burmistrza oznacza bowiem w dużej części wyminę kadry, a kto tego chce? Pytanie chyba retoryczne. Kadry nie dobiera się pod kątem kompetancji, ale lojalności i przyszłych wyborów. Maksyma "mierny, ale wierny" w polskim wydaniu samorządowym ciągle obowiązuje. To wszystko utwierdza mnie w przekonaniu że " Magdalenka " to nie był przypadek, a układy które wtedy zawiązano odbijają się dzisiaj czkawką. Ktoś powie, że narzekam i marudzę. Nie, uważam iż tak samo jak prezydent, wójt, burmistrz lub starosta powinni być wybierani maksymalnie na dwie kadencje. Dałoby to możliwość sprawdzenia innych kandydatów.

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja się pytam, dlaczego kandydaci na radnych nie pisali prawdy o sobie i swoich kwalifikacjach zachęcając obywateli do oddania głosu? Nie będę tu podawała przykładów, bo pracuję w UM, ale domyślam się, że każdy wie, o kogo chodzi. Widzimy jakich mamy radnych. Siedzą na sesjach i nawet głosu nie udzielą w ważnych dla gminy sprawach, zaś uchwały są uchwalane z naruszeniem ustaw, a co gorsza Konstytucji. Szkoda tylko, że mieszkańcy Lublina tak mało się tymi sprawami interesują, a korupcja i protekcja w Kozim Grodzie rośnie w siłę. Czy jako społeczna lokalność możemy coś z tym zrobić?

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale o co tak naprawdę w ogóle Wam chodzi? Dla mnie nie ma większej różnicy czy wygra PiS, PO czy PSL. Żadne ugrupowanie nie ma ciekawej oferty politycznej. Jak zawsze są obiecanki zgodnie z marketingiem politycznym. Jedynym wyjściem jest wprowadzenie ustawy, która pozbawiałaby osobę/ugrupowanie stołka z niewywiązania się z obietnic. Bierne społeczeństwo nic nie zdziała, a głosowanie na "mniejsze zło" jest zawsze tylko tymczasowym wyjściem. Skoro jest możliwość inicjatywy ustawodawczej obywateli, to dlaczego z tego nie skorzystać?

    OdpowiedzUsuń